środa, 31 grudnia 2014

Prolog



 Siedziałam na parapecie. Łzy leciały mi z oczu. Rodzice nie żyją, zostaliśmy sami. We trójkę. Ja, Ola i Andreas. Próbowałam wyobrazić sobie przeprowadzkę do brata, do Oberhof. Nie potrafiłam. Ale tamtej nocy postanowiłam, że będzie inaczej. Zmienię się. Nie będę tą samą osobą. Będę odważna, pewna siebie, będę czerpała z życia pełnymi garściami. Będę zupełną odwrotnością siebie. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka droga. Przezwyciężenie depresji i anoreksji, które zostały u mnie stwierdzone... to nie będzie łatwe. Ale już wtedy wiedziałam, że dam radę.
 Nagle ktoś zapukał do drzwi. Nie odezwałam się. Jakbym znajdowała się gdzie indziej. Tak się poczułam. Puk, puk, puk. I ktoś wszedł do pokoju - mój brat. Popatrzył na mnie. Był smutny. Czułam to, chociaż w pokoju było ciemno. Podszedł do mnie i przytulił. A ja się rozpłakałam. Minęło zaledwie pięć dni od śmierci rodziców, a dwa od ich pogrzebu. Zginęli, bo jakiś pijany idiota w nich uderzył. On przeżył, a oni już nie.
Siedzieliśmy tak przez kilka chwil. Potem odsunęłam się od brata i znów wpatrywałam się w niebo. Gwiazdy pięknie świeciły, w końcu środek lata.
- Daria... wszystko będzie dobrze. Przecież wiesz...
- Nie. Nie wiem. Nie wiem jak będzie, ale obiecuję ci, że będę cieszyła się życiem...
- Jak tylko się wyleczysz. Ale widzę jakieś postępy. Idziesz w dobrym kierunku. Mam dla ciebie leki.
- Potem Andi.
- Dobrze. Wiesz, że rano wyjeżdżamy ?
- Tak, wiem.
- Pożegnałaś się z wszystkimi, z którymi chciałaś ?
- Nie.
- Dlaczego ?
- Bo ja nie mam żadnych bliskich znajomych. Ale to się zmieni.
 Popatrzył na mnie, wydało mi się, że się uśmiechnął. Podał leki na depresje, które posłusznie zażyłam i wyszedł. A ja dalej siedziałam na parapecie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz